Do przeczytania!
piątek, 14 sierpnia 2015
Przeprowadzka.
Wiem, nie było mnie tu 2 i pół roku. Ale teraz wracam i zapraszam każdego kogo jeszcze nie opuściła nadzieja, że wrócę, na mojego nowego/starego bloga, gdyż teraz to tam będzie można mnie spotkać :)
środa, 20 marca 2013
Misz masz pochorobowy.
Przepraszam, że w sobotę nie dodałam czwartej części "Be careful...". Od czwartku do poniedziałku leżałam plackiem w łóżku i modliłam się o apokalipsę, żeby moja grypa jelitowa się skończyła. Nie mogłam jeść, nie miałam siły wstać z łóżka, nie wspominając o takich skomplikowanych czynnościach jak pisanie bloga. W tą sobotę na pewno dodam kolejny part. Musze też wrócić na pokład z "Celebrate breakfast", ale to dopiero od soboty bo póki co moje śniadania są raczej jałowe, przez wzgląd na mój delikatny przewód pokarmowy po jelitówce.
Nienawidzę chorować. To totalnie wybija mnie z rytmu. W czwartek poszłam do pracy. Z gorączką 38 stopni. Myślałam, że pozabijam dzieci. Byłam tak zamroczona, że zdarzyło mi się nawet powiedzieć do nich po polsku "Jezus Maria ile razy mam wam to powtarzać!". Ale był to wynik gorączki. Swoją drogą trzeba było widzieć ich miny. Myślały chyba, że je przeklinam bo były przerażone.
W międzyczasie usłyszałam od 14 letniej koleżanki Celine, że wyglądam jak 12 latka, co tylko skomentowałam pod nosem do siebie, że wolę wyglądać jak 12 latka mając 20 lat niż być wymalowaną dość nieodpowiednio do wieku (jeśli wiecie o czym mówię) 14-latką, która wygląda na 20 lat i przez wzgląd na właśnie dojrzały wygląd jest idolem mojej 11 latki (co nie zmienia faktu, że dziewczyna choć ładna to głupia jak stodoła! - nie uwłaczając stodole). Zresztą na swoją obronę mam fakt, że miałam 38 stopni gorączki, byłam w dresach i rozciągniętej bluzie, bez makijażu, i bez brwi i rzęs (tzn mialam i brwi i rzęsy, ale blond, czyli swoje naturalne, na których henna już niestety wypłowiała). Moje blond brwi, przy blado-szarej twarzy tworzyły iście wampirzy efekt - i to nie wampirzy w stylu olśniewającej Belli ze Zmierzchu, tylko raczej przerażający martwy wygląd. Ale raczej w tamtym momencie nie dbałam o to. Dbałam o to, żeby raz na 5 minut usiąść bo kręciło mi się w głowie i żeby pić dużo wody bo balansowałam na granicy odwodnienia. Ale było minęło :)
Potem uśpiłam jedną z nich, poszłam do dwóch najstarszych zwrócić uwagę, że czas do łóżek (o dziwo posłuchały), po czym poszłam do Corinne (7 lat) na łóżko piętrowe i uśpiłam ją i siebie przy okazji. I spałyśmy razem do 22 kiedy to obudził mnie ból brzucha i zeszłam na dół, czekać na szefa i modlić się, żeby mi przeszło.
Ale nie przeszło. I nie przechodziło aż do poniedziałku. Ale wczoraj było już lepiej więc poszłam do pracy. A dzisiaj małymi krokami wracam do treningów, bo nie mogę się aż tak zaniedbywać.
Natomiast u mnie w pracy jeszcze tylko wirusa eboli brakuje. Z mojej kochanej czwórki dwie zdychały wczoraj. Według moich domysłów dzisiaj dobije do nich najmłodsza. I wtedy na polu bitwy z bakteriami i wirusami pozostaniemy tylko ja i 9-letnia Emily. Ale czego ja się spodziewałam pracując z dziećmi? Albo inaczej, może powinnam nazwać je od razu po imieniu - chodzącymi nosicielami zarazy.
Nic nie piekłam, nic nie gotowałam od 2 tygodni już. HALO! Co się dzieje? Ale w ten weekend wracam na pokład. Wracam też do oszczędzania, bo przez spełnienie marzenia siostry (i obietnicy jej danej) całkiem się spłukałam i otworzyłam moją magiczną skarbonkę... A podczas chorowania poprawiłam sobie humor kupując sobie 3 pary butów (w tym dwie całkowicie nie praktyczne ale piękne) i szalejąc na wyprzedaży online Mango... i w ten sposób najprawdopodobniej moje przychody w tym miesiącu będą zdecydowanie mniejsze niż... "wychody" "odchody" "rozchody"... nie znam się na ekonomicznych terminach ;) Zwłaszcza, że w przyszłym miesiącu jadę do Polski na tydzień urlopu, plus w tym miesiącu odpadają mi święta. A w dodatku na horyzoncie (za 15 dni) moje 20 urodziny więc muszę kupić sobie jakiś ładny prezent, nie wspominając o tym, że chcę ugotować obiad na swoje urodziny dla rodziny i chciałabym też coś zrobić fajnego z okazji urodzin... :) I chciałabym też pójść na jakieś zakupy w Polsce. Plus dochodzi kupienie prezentu Babci i Dziadkowi, bo przecież nie nawiedzę ich z pustymi rękami. O rany. Wszystko fajnie brzmi, ale skąd wziąć na to pieniądze?!
Nienawidzę chorować. To totalnie wybija mnie z rytmu. W czwartek poszłam do pracy. Z gorączką 38 stopni. Myślałam, że pozabijam dzieci. Byłam tak zamroczona, że zdarzyło mi się nawet powiedzieć do nich po polsku "Jezus Maria ile razy mam wam to powtarzać!". Ale był to wynik gorączki. Swoją drogą trzeba było widzieć ich miny. Myślały chyba, że je przeklinam bo były przerażone.
W międzyczasie usłyszałam od 14 letniej koleżanki Celine, że wyglądam jak 12 latka, co tylko skomentowałam pod nosem do siebie, że wolę wyglądać jak 12 latka mając 20 lat niż być wymalowaną dość nieodpowiednio do wieku (jeśli wiecie o czym mówię) 14-latką, która wygląda na 20 lat i przez wzgląd na właśnie dojrzały wygląd jest idolem mojej 11 latki (co nie zmienia faktu, że dziewczyna choć ładna to głupia jak stodoła! - nie uwłaczając stodole). Zresztą na swoją obronę mam fakt, że miałam 38 stopni gorączki, byłam w dresach i rozciągniętej bluzie, bez makijażu, i bez brwi i rzęs (tzn mialam i brwi i rzęsy, ale blond, czyli swoje naturalne, na których henna już niestety wypłowiała). Moje blond brwi, przy blado-szarej twarzy tworzyły iście wampirzy efekt - i to nie wampirzy w stylu olśniewającej Belli ze Zmierzchu, tylko raczej przerażający martwy wygląd. Ale raczej w tamtym momencie nie dbałam o to. Dbałam o to, żeby raz na 5 minut usiąść bo kręciło mi się w głowie i żeby pić dużo wody bo balansowałam na granicy odwodnienia. Ale było minęło :)
Potem uśpiłam jedną z nich, poszłam do dwóch najstarszych zwrócić uwagę, że czas do łóżek (o dziwo posłuchały), po czym poszłam do Corinne (7 lat) na łóżko piętrowe i uśpiłam ją i siebie przy okazji. I spałyśmy razem do 22 kiedy to obudził mnie ból brzucha i zeszłam na dół, czekać na szefa i modlić się, żeby mi przeszło.
Ale nie przeszło. I nie przechodziło aż do poniedziałku. Ale wczoraj było już lepiej więc poszłam do pracy. A dzisiaj małymi krokami wracam do treningów, bo nie mogę się aż tak zaniedbywać.
Natomiast u mnie w pracy jeszcze tylko wirusa eboli brakuje. Z mojej kochanej czwórki dwie zdychały wczoraj. Według moich domysłów dzisiaj dobije do nich najmłodsza. I wtedy na polu bitwy z bakteriami i wirusami pozostaniemy tylko ja i 9-letnia Emily. Ale czego ja się spodziewałam pracując z dziećmi? Albo inaczej, może powinnam nazwać je od razu po imieniu - chodzącymi nosicielami zarazy.
Nic nie piekłam, nic nie gotowałam od 2 tygodni już. HALO! Co się dzieje? Ale w ten weekend wracam na pokład. Wracam też do oszczędzania, bo przez spełnienie marzenia siostry (i obietnicy jej danej) całkiem się spłukałam i otworzyłam moją magiczną skarbonkę... A podczas chorowania poprawiłam sobie humor kupując sobie 3 pary butów (w tym dwie całkowicie nie praktyczne ale piękne) i szalejąc na wyprzedaży online Mango... i w ten sposób najprawdopodobniej moje przychody w tym miesiącu będą zdecydowanie mniejsze niż... "wychody" "odchody" "rozchody"... nie znam się na ekonomicznych terminach ;) Zwłaszcza, że w przyszłym miesiącu jadę do Polski na tydzień urlopu, plus w tym miesiącu odpadają mi święta. A w dodatku na horyzoncie (za 15 dni) moje 20 urodziny więc muszę kupić sobie jakiś ładny prezent, nie wspominając o tym, że chcę ugotować obiad na swoje urodziny dla rodziny i chciałabym też coś zrobić fajnego z okazji urodzin... :) I chciałabym też pójść na jakieś zakupy w Polsce. Plus dochodzi kupienie prezentu Babci i Dziadkowi, bo przecież nie nawiedzę ich z pustymi rękami. O rany. Wszystko fajnie brzmi, ale skąd wziąć na to pieniądze?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)