poniedziałek, 28 stycznia 2013

Love yourself more, czyli update, po półrocznej przerwie.

Po ponad 6 miesiącach niepisania wróciłam. Zaczynam myśleć, że zawsze będę wracać. Nigdy nie uwolnię się z blogosfery. Co ciekawe moje najlepsze i najciekawsze posty powstawały właśnie w takich okresach życia, jaki przeżywam obecnie. I broń boże nie mam nic przeciwko blogom, kocham blogi. W zasadzie pierwszego bloga założyłam około 10 lat temu i od tamtego czasu gdzieś w cyberprzestrzeni zawsze był bardziej lub mniej zaniedbany blog podpisany moim nickiem. Więc zaczynam myśleć, że tak powinno być. Maja zawsze powinna mieć jakieś miejsce do którego może wrócić, stałą w której może się uzewnętrzniać bez granic. Aczkolwiek niewiele ma to wspólnego z autopromocją.

Pierwszy post po przerwie zawsze jest trudny.Tak jakby dało się zaktualizować "swoje życie" i w jednym wpisie zawszeć 6 miesięcy i 19 dni. Ale spróbuję. Nawet jeśli będzie koślawo i niechronologicznie. Zresztą zamierzam zaktualizować tylko najważniejsze kwestie i zmiany. Reszta wyjdzie w praniu. 
Zatem update <w tym miejscu powinny zabrzmieć fanfary>.
Ponownie jestem sama. Może nie samotna, ale sama. Moja "do niedawna" druga połówka po 3 latach razem stwierdziła, że jednak nie jesteśmy tak idealnie dopasowani jak mi się wydawało. Tak jakbym przez ten cały czas żyła w jakiejś równoległej czasoprzestrzeni. No cóż. Bywa. Po parunastu dniach otępienia, przeżywania rozstania, trawienia wszystkich gorzkich słów które miałam okazję przeczytać na swój temat wyrwanych z głowy właśnie mojego Lukasa, w końcu mniej więcej po świętach Bożego Narodzenia pozbierałam się i posklejałam dość mocno. I póki co się trzymam. Jesteśmy przyjaciółmi. Przynajmniej staramy się być, z różnym efektem. Czas pokaże jak nam to wychodzi. 
Pięć miesięcy mieszkania w Niemczech przeleciało w mgnieniu oka. Pracuję jako niania 4 delikatnie mówiąc ciężkich dzieci. Ale jakoś sobie radzę. O dziwo język też wcale nie gryzie jak się zmieni do niego podejście. Niemiecki idzie mi coraz lepiej, a śmiem twierdzić, że dzięki kontaktowi z dziećmi nawet ze zdwojoną prędkością. Mimo wszystko jednak zamierzam iść na kurs, żeby zdobyć certyfikat. Choćbym nie wiem jak dobrze mówiła, umiejętność pisania jest równie ważna. A tego niestety przy dzieciach się nie nauczę. Powoli też, dzięki Nici zaczynam budować swoje życie towarzyskie na nowo. W końcu mając 20 lat nie mogę być no-life'm! 
Uczę się do poprawy matury. W tym roku walczę z biologią. I myślę, że to znów będzie klapa. Klapa nie klapa. Po prostu mam złe przeczucia. Po pierwsze nie zdążyłam kupić podręczników jak byłam w Polsce, a poza tym, przez chwilową niemoc i brak motywacji straciłam strasznie dużo czasu. Ale mimo wszystko podejdę. Jak nie w tym roku to w przyszłym razem z chemią i matematyką. 
Odchudzam się, ale to żadna nowość, bo ciężko znaleźć w moim życiu okres bez diety i ćwiczeń. Tym razem mam nadzieję, ostatni raz - jak zwykle mam taką nadzieję :) 
Wróciłam też do słuchania zabójczej ilości muzyki. Ale to mnie nie dziwi tak samo jak pisanie tutaj ponownie. Zawsze gdy jestem smutna wracam do bloga i muzyki. Takie moje katharsis. 
Plany na przyszłość? Paryż, Londyn i Nowy Jork. I mówię poważnie. Przed 25 rokiem życia odwiedzę te 3 miasta. I mam nadzieję, że nie tylko te. 
Mam dość siedzenia w miejscu i czekaniu na to co życie przyniesie. Jak byłam z Lukasem wszystko było stateczne. Miałam plan i trzymałam się go. Ale jeden sms wszystko zmienił. Nie mogę trzymać się kurczowo jednego scenariusza. Dlatego postanowiłam rzucić się w wir przygody. A co będzie to będzie. W końcu mam niecałe 20 lat, nie 50 :) Studia też planuję. Naturalnie, nadal trzymam się medycyny. Ale dałam sobie czas. Wykształcenie? Poważna praca? Miłość? I na te kwestie przyjdzie pora. Póki co żyję i nie patrzę wstecz ani zbyt daleko w przyszłość.

3 komentarze:

  1. Miło znowu Cię czytać. I tak sobie myślę, co mi w głowie siedziało 10 lat temu.. i wiesz co? Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Chyba miałam fiu bździu we łbie. Miałam, ta jakby teraz było inaczej.

    Zazdroszczę trochę tych planów. U mnie właśnie wszystko takie stateczne, że czasem aż sama muszę nie nakręcać, co w towarzystwie moje Chopa nie zawsze jest takie proste. O niemieckim zaczynam poważnie myśleć, bo do granicy mam mniej niż rzut beretem, a w tym języku znam tylko kilka słów i koniec. Zaczęłam lizać ruski, ale jakoś nie dla mnie te miękka melodia, nie dla mnie. Może ten niemiec wiec wylezie na wierch i zacznę intensywną naukę, żeby w razie W móc się przytulić do piersi zachodniego sąsiada pełnej euronów.

    Oj a postanowienia to ja też mam. Zabawiłam się w zeszłym roku w 1001 w 101 i nawet jakoś mi idzie :) Zobaczymy czy wszystkie plany da się zrealizować.

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem czy chcę pamiętać co myślałam teraz za 10 lat :) ale fakt, fiu bździu myślę , że pozostanie ze mną na wieki wieków :) Niemiecki nie jest zly jak sie zmieni do niego nastwienie :) moje pierwsze bylo conajmniej WROGIE. hm... day zero project? to masz na mysli piszac 1001 w 101? Hm... wlasnie to wygooglowalam bo nie wiedzialam co masz na mysli i kurcze. Fajne to! moze tez sie skuszę!!

      Usuń
    2. Ta, to miałam na myśli, ale oczywiście przestawiłam cyferki :)

      A fiu bździu, to w sumie nie najgorsza rzecz.

      Usuń