sobota, 9 marca 2013

Be careful what you wish for... czyli moja wielka życiowa podróż. part. 3

PREVIOUSLY ON "Be careful...": ( link do części pierwszej, link do części drugiej)
Znudzona swoim statecznym życiem postanawiam rzucić się w wir przygody i wyjeżdżam do Krakowa do liceum. Na miejscu mieszkam w bursie, w trzyosobowym pokoju z Kasią-Matematyczką i Niedosłyszącą-Sylwią. Po paru przygodach w końcu dotarłam na swoje rozpoczęcie roku szkolnego i zobaczyłam ludzi, którzy byli częścią mojego życia przez kolejne 3 lata. I mimo, że moja klasa liczyła ponad 30 osób, to tak naprawdę tylko z 5 z nimi na prawdę się zżyłam. Wyjaśniłam przy okazji dlaczego ludzie niedosłyszący nie powinni ustawiać cichych piosenek jako budziki oraz dlaczego nie lubię Lady Gagi i jej piosenki Paparazzi. 
A dziś ciąg dalszy wad i zalet mieszkania w bursie, przynajmniej z mojego punktu widzenia :)


Part. 3 "Z deszczu pod rynnę"

Mimo zmiany melodii budzika Sylwii nadal nie mogłam jej znieść, za to Kasia-Matematyczka odzywała się jeszcze mniej jeśli to w ogóle było możliwe. W zasadzie ciężko było z niej wyciągnąć cokolwiek. Bo oczywiście jako, że chodziłyśmy do jednej szkoły to na początku można było porównywać nauczycieli. Pytania z serii "A kogo masz z polskiego?" były na porządku dziennym, ale niestety zasób przedmiotów wyczerpał się dość szybko i niestety, ale nauczycieli wielu wspólnych też nie miałyśmy więc, nawet nie można było poplotkować na ich temat. A uwierzcie mi siedzenie całymi popołudniami w trzyosobowym pokoju z niedosłyszącą-Sylwią i niemówiącą-Kasią było co najmniej ciężkie do przeżycia. Naprawdę, żeby mieszkanie razem działało ludzie dzielący 12m2 muszą się co najmniej dogadywać. A między nami nie było nic. Żadnych wibracji ani pozytywnych ani negatywnych. I niektórzy mogą powiedzieć, że wybrzydzam, ale to nie tak. Nasz pokój był po prostu nijaki i strasznie ciężko było w nim przebywać dłużej niż było to absolutnie konieczne. Dlatego też większość czasu (przynajmniej dopóki było ciepło spędzałam poza domem). Uczyłam się nad Wisłą, przy Wawelu, na Magdalence, albo najzwyczajniej w świecie w knajpce przy kawie albo herbacie. Miałam parę znajomych w bursie, z Magdą (z mojej klasy) na czele, ale tym osobom raczej nie nauka była w głowie ;) A mi jeszcze wtedy, żadne głupoty do głowy nie przychodziły… do czasu. 
Kasia wytrzymała z nami tylko jeden semestr. W połowie roku szkolnego przeniosła się do pokoju do innych matematyczek, koleżanek z klasy. I znów pojawiła się nadzieja, że tym razem do naszego pokoju wprowadzi się ktoś normalny. Wprowadziła się Ada. Znałam ją z widzenia. Wyglądała jak chodząca barbie. Niska, o dość ciężkiej sylwetce, tlenionych włosach, dwóch kolorach skóry (mam na myśli tzw maskę z fluidu, która dość znacząco odstawała od jej naturalnego kolorytu skóry, który widoczny był tylko na szyi). Była też bardzo gadatliwa. Totalne przeciwieństwo Kasi. I o ile było to możliwe BYŁO GORZEJ. Spadłam z deszczu pod rynnę. Choć niedosłysząca-Sylwia była zachwycona nową przyjaciółką.
Dlaczego Barbie-Ada była gorsza od Kasi? Po pierwsze za dużo mówiła. Codziennie opowiadała o swoim dniu. Słowo w słowo, co jadła, co widziała, kto z nią rozmawiał, o czym się dowiedziała, co ją rozzłościło, co wzruszyło, a z czego się śmiała. Dodatkowo bardzo dużo opowiadała o sobie. Że jej mama jest hiszpanką i stąd jej ciekawa uroda (której swoją drogą nie zauważyłam), że ma kasy jak lodu, że tata jest prezesem jakiejś wielkiej firmy, siostra ma mieszkanie w Krakowie od rodziców, ale nie chce z nią mieszkać, bo się nie lubią, a tak w ogóle to ona pochodzi z Warszawy, ale tam jest strasznie nudno więc uciekła do Krakowa. I tak codziennie. Nie miała żadnych oporów. Mówiła z kim się całowała, z kim uprawiała seks, mówiła, że ktoś ją kiedyś zgwałcił i miała traumę. Totalnie żadnych oporów. Nie tyle było to irytujące co najzwyczajniej w świecie niesmaczne. 
Po drugie uprawiała jogging. Jak mogło mi to przeszkadzać? Skoro sama chciałam zacząć i generalnie uwielbiam wszelkie przejawy aktywności… otóż Barbie-Ada biegała codziennie rano i codziennie wieczorem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że rano pierwsze co robiła to prostowała włosy, a następnie zabierała się za makijaż. Nakładała dość znaczącą warstwę fluidu. Potem srebrny cień (jakżeby inaczej, przecież srebrny to jak najbardziej kolor na co dzień, polecany zwłaszcza biegaczom), sklejała tuszem rzęsy (malowaniem to tego nie można było nazwać, bo ona tak długo nakładała tusz, aż wszystkie rzęsy były dokładnie sklejone), potem psikała się 20 razy firmowymi perfumami i nakładała sweter odwrócony na lewą stronę. Kiedyś leżąc jeszcze w łóżku (ona zaczynała swój dzień o 5:30) zwróciłam jej uwagę, że ma sweter na lewą stronę odpowiedziała dokładnie tak:
-Wiem, ale gdy biegam to się pocę, więc przed wyjściem do szkoły po prostu przewracam go na drugą stronę. I wiesz lepiej teraz pobiegać ze swetrem wywróconym na złą stronę niż iść w takim do szkoły- Zamrugałam oczami parę razy ze zdumienia. Chwilę zajęło zanim pojęłam sens tego co do mnie mówiła. I uwierzcie mi, bez względu na to jak bardzo rozespana byłam to zdanie obudziło mnie na dobre. Tarzałam się ze śmiechu, oczywiście na zewnątrz nic nie pokazując. I rzeczywiście po bieganiu wpadała i nawet nie myślała chyba nawet o braniu prysznica. Po prostu wysuszała kropelki potu suchą chusteczką, nakładała dodatkową warstwę fluidu, zmieniała buty (jedynie buty w jej stroju miały w sobie coś ze sportowego charakteru, bo biegała w jeansach!), sklejała rzęsy mascarą raz jeszcze, po czym szybko muskała swoje powieki błyszczącym srebrnym, raz jeszcze prostowała włosy, przewracała sweter na prawą stronę i wychodziła na autobus. Dość długo zajęło przyzwyczajenie się do jej dziwnych zwyczajów, ale miałam swój Krakowski sen, więc starałam się nie pozwolić by jakaś dziwna współlokatorka mi go zniszczyła.
Barbie-Ada była też na wiecznej diecie. Zresztą jak ja, ale w jej przypadku było to chorobliwe. Dni były krótsze zimą, więc nie zostawałam tak długo poza bursą i niestety częściej spędzałam tam popołudnia. Ada zaraz po powrocie ze szkoły jadła obiad, przychodziła na górę (ja większość czasu spędzałam ucząc się w łóżku), kładła się na ziemi i przed moimi oczami zaczynała robić nożyce, brzuszki, podskoki, wyskoki i wszystko co można robić nie mając żadnego sprzętu. Aczkolwiek jej zabiegi nie miały wiele wspólnego z fitnessem. Czasem uczyłam się 2 godziny i przez cały ten czas ona leżała na dywanie i machała nogami. Człowiek próbował się uczyć i zamiast własnych myśli słyszał nieprzerwane dyszenie. Sylwia nie miała z tym problemów bo najzwyczajniej w świecie tego nie słyszała! I pragnę też zaznaczyć, że mam bardzo podzielną uwagę i zazwyczaj wykazuję dość dużą zdolność do wielozadaniowości ale w tym wypadku skupienie się było po prostu niemożliwe! Niech to będzie moim „po trzecie”.
Po czwarte codziennie wieczorem Ada uruchamiała swoje wibrujące urządzenie do masażu i masowała nim wnętrze ud, pośladki i podbrzusze. I jakkolwiek nie mam nic przeciwko kobiecemu ciału, tak codzienny pokaz „och jak mi dobrze, jakie to przyjemne” to było trochę zbyt wiele.
Po piąte Ada nagminnie podbierała ubrania i co gorsza nie prała i nie odkładała ich na miejsce! Nie wiem ile wyrzuciłam przez to bluzek, które ginęły, a potem znajdowałam je zwinięte w kulkę, wepchnięte do jej szafy i nie muszę wspominać, ze pachniały jej joggingiem… Cóż przynajmniej odświeżyłam nieco swoją szafę J
Adusia podbierała też sztućce i kubki, co gorsza gubiła te pierwsze! Z 16 częściowego zestawu z Ikei po mieszkaniu z Adą zostało mi około 10. Nie wspominając o kubkach, które Ja jako zapalony kawopijca naprawdę szanuję i mam swoich faworytów w kubkowej kolekcji.  Ona bezcześciła je pijąc w nich swoje mikstury na odchudzenie, nie myła ich, pleśniały i potem musiałam je odkażać przed kolejnym użyciem! Fuj!
(kolejna część nie jest wskazana dla ludzi o słabych nerwach…)
I po szóste - pewnie nie ostatnie ale tylko tyle faktów przychodzi mi na chwilę obecną do głowy – kiedyś spotkałam ją w toalecie i było to chyba najgorsze spotkanie w moim życiu. Mieliśmy w bursie 4 kabiny wc, jedna obok drugiej, przegrodzone jedynie półściankami. Weszłam do jednej z kabin i zaczęłam robić to do czego toaleta jest stworzona. I nagle usłyszałam dochodzące z kabiny obok „ciśnięcie” i zdanie powtarzane w kółko „Jestem szczupła, jestem szczupła… Jestem szczupła”. Gdy rozpoznałam osobę, do której należał głos o mały włos nie posikałam się ze śmiechu – co nie byłoby wielkim problemem zważywszy na to, że byłam w toalecie. Barbie-Ada defekowała i w jakiś dziwny sposób nawet do toalety przywędrowała za nią jej mania diety. Powtarzała to zdanie niczym litanie i słyszałam je jeszcze myjąc ręce. Tamtego wieczoru naprawdę jeszcze ciężej było mi siedzieć z nią w jednym pokoju, ale całe szczęście muzyka w słuchawkach i czytanie zabiło moje obrzydzenie jej osobą. Co niestety nie zmieniło faktu, że za każdym razem gdy brała papier toaletowy przy wychodzeniu z pokoju miałam ochotę powiedzieć „miłego odchudzania!" :) 
Mimo, że ja przeżywałam katorgę mieszkając z nią, to przynajmniej Luke dobrze się bawił dostając sms'y z najnowszymi osiągnięciami mojej współlokatorki :)

A w następną sobotę odpowiem na resztę pytań z zeszłego tygodnia :
Dlaczego uciekałam z bursy? Po co jeździłam raz w tygodniu w okolice Nowego Sącza? Jak długo wytrzymałam z Barbie-Adą i Niesłyszącą-Sylwią?

10 komentarzy:

  1. Dzięki za miłe słowo :D

    Przeczytałam całą notkę i cieszyłam się do monitora :D eh te współlokatorki :D Czasami człowiek chciałby wygrać w lotka i wynieść się :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Barbie-Adę! Jak ja lubię słuchać/czytać taki historie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wciągająca story, ale ja też dużo gadam;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Otóż to :D Ale wiadomo, co kto lubi. Moja mama za to lubi dostawać kwiaty często i bez okazji - mnie by to znudziło :D

    Oj nie, niestety moje zdolności manualne kończą się, jeśli chodzi o włosy. Umiem zrobić sobie po bokach takie zwykłe warkoczyki. Ale do tego (coś w stylu luźnego dobierańca) musiałam poprosić mamę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha rozbawiła mnie ta historia ;)! Myślę,że gdyby Ada założyła bloga,najlepiej takiego z video-to byłby Hicior!!! Po części też jestem/byłam taką Adą,Tylko nie byłam brudasem haha:) Ja również,na wiecznej diecie,gaduła niezmierna no i w wieku gimnazjalnym byłam wysolariowanym albinosem:D;) Miałam nawet na przezwisko "Barbi"jednak to naprawdę staaaare dzieje i też czasem się śmieje z moich wyczynów;) Mnie ciekawi fakt dwóch sprzeczności w tej dziewczynie, z jednej strony przesadnie zadbana,dbająca o wygląd i figurę (nie ważne jak! że herbatki odchudzające,że kilo fluidu i tuszu, to tez jest pracochłonne,wymaga cierpliwości i systematyczności:)) a z drugiej strony "brudas" nie przebierający się po bieganiu i nie sprzątający po sobie. Dziwne. Ja już nie wiem czy jestem perfekcjonistka,czy pedantką,ale nie wyobrażam zrobić sobie "dnia piękności" (w moim tłumaczeniu jest to kąpiel z plusem :)czyli z pilingami,maseczkami,stopami i wszystkim tym,czego w codziennym szybkim prysznicu nie zdążymy zrobić :)) i wyjść z wanny,do syfiastego pokoju,ubrać się w śmierdzące zwinięte ciuchy,a w około krajobraz brudnych(juŻ nie mówię o spleśniałych!!)naczyń. Nie! zawsze najpierw mega porządek i dopiero później ja :) Bo inaczej nie było by efektu całej świeżości ;) Pozdrawiam i nie mogę się doczekać kolejnej opowieści,świetnie to opisałaś :)!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydaje mi się ,że miała jeszcze jakieś zaburzenia osobowości i pewnie większość "newsów" jakie wam sprzedawała,była wymyślona,lub grubo podkoloryzowana ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja chyba,dam radę sie "przemęczyć" choć nie wiem czy będzie to dla mnie ,tak straszne,bo nosząc pas-całe to ściśnięcie odczuwałam hymmm przyjemnie ;) Może dlatego,że tak bardzo chciałam mieć płaski brzuch a może gorset okaże się zupełnie inny i też zrezygnuje,ale na razie muszę spróbować ! ;)

    P.s. Nie mogę wchodzić na Twojego drugiego bloga,bo od razu robię się głodna ;) Podziwiam za systematyczność i precyzyjność w przygotowaniu,wszystko bym stamtąd zjadła ! :)
    Pozdr. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe przeżycia, o ile tak mogę je nazwać, ja akurat studiuje i też miałam różne perypetie ze współlokatorkami i z samym 'studiowaniem' ;)

    OdpowiedzUsuń