Ale nie o tym dzisiaj chciałam. Ten temat zaprzątał mi głowę już dość długi czas i w końcu dam upust tym myślom nagromadzonym pod moim przemęczonym globusem. Zatem zapraszam na część pierwszą serii "Be careful what you wish for...czyli moja wielka życiowa podróż - od Bytomia do Kolonii". Chciałam napisać po prostupost "Be careful what you wish for" ale żeby wytłumaczyć o co tak naprawdę mi chodzi, potrzeba zdecydowanie więcej niż jednego postu, dlatego postaram się najpierw przybliżyć moją historię od Bytomia do Kolonii przez Kraków, a potem podsumuję wszystko i wytłumaczę dlaczego post nazywa się "uważaj czego sobie życzysz". Całość jest dość spontanicznym pomysłem, ale mam nadzieję, że uda mi się ukulać z tego spójną całość. I chciałabym też zaznaczyć, że pominę podczas tej opowieści dość istotne dla mojego życia wątki miłosne związane z Luke'm, tylko dlatego, że to zbyt skomplikowane, zbyt prywatne i generalnie zbyt pokręcone, żeby opisać i ogarnąć. Poza tym zrobiłby się z tego harlequin wielkości przynajmniej jednego tomu encyklopedii powszechnej, więc żałóżmy, że Luke po prostu pojawi się gdzieś i wstrzeli w historię bez zbędnych ceregieli i opisów :)
Part. 1 "Wszędzie byle nie tu."
Kiedy miałam 14-15 lat moim największym marzeniem było wyrwać się z dziury jaką było moje rodzinne miasto. Oglądałam seriale i filmy, w którym nastolatkowe przeprowadzali się wielokrotnie, wszędzie zaczynali od nowa i mimo, że na początku byli traktowani jak frajerzy ostatecznie wszyscy ich lubili i odnajdywali szczęście w nowym miejscu. Też tak chciałam. "15 lat życia w jednym mieszkaniu, w jednym mieście, te same twarze, te same miejsca... to nie życie" - myślałam. Miałam wrażenie, że duszę się w tym miejscu. Podchodziłam do okna, a tam bloki, które znałam na pamięć, twarze przeszłości i teraźniejszości, bez żadnych sygnałów przyszłości. Byłam niczym zawieszona w czasie. Moja choroba (o tym kiedy indziej) i fakt, że zostawałam w domu dużo częściej niż przeciętny uczeń potęgowały tylko poczucie wyobcowania i z czasem nie wiedziałam już nawet co jest prawdziwe, a co wymyśliłam sobie w głowie. Strasznie mi to doskwierało. Trochę jakbym tkwiła w jakiś ruchomych piaskach, które pochłaniały mnie z czasem. I w końcu razem z zakończeniem gimnazjum, niedługo po 16 urodzinach rodzice ulegli mi (biedna, chora Maja) i pozwolili mi wyjechać do Krakowa do liceum. Marzenie się spełniło. Byłam taka podekscytowana moją pierwszą w życiu przeprowadzką, że niemal tańczyłam w miejscu. Całe wakacje planowałam co będę robić, jakie miejsca odwiedzać, co zabiorę ze sobą, a co zostawię na miejscu w domu. Moje marzenie się ziściło.
Miałam mieszkać w bursie (coś jak internat) na Ułanów. Co to były za emocje. Przeddzień wyjazdu, pakowanie, walizki, pościele, pluszaki bez których żadna przeprowadzka nie mogła się odbyć, nowy laptop i albumy ze zdjęciami na chwilę słabości. Impreza pożegnalna z moimi przyjaciółkami, które choć nie rozumiały mojej decyzji do ostatniej chwili wspierały mnie i kibicowały mojej wielkiej przygodzie. W przedostatni dzień wakacji pojechaliśmy do Krakowa. Już na starcie pojawiły się problemy. Ktoś zadzwonił w imieniu mojego taty i powiedział, że "mam zapewnione inne miejsce zameldowania" więc ktoś inny zajął moje miejsce w bursie (wbrew pozorom o miejsce w bursie,internacie czy akademiku dość trudno w takim zatłoczonym mieście jak Kraków). Całe szczęście sprawa dość szybko się wyjaśniła i ostatecznie dostałam moje miejsce z powrotem. Najwyraźniej ktoś chciał wyciąć mi mało zabawny żart.
W końcu mamusia popłakała, tata posmutniał, mi się też łezka w oku zakręciła ale zostałam sama. Z dwoma nowymi koleżankami. Miałam nadzieję nawiązać nowe bursiane przyjaźnie, aczkolwiek obsada mojego pokoju trochę mnie przeraziła. Siedziałam na łóżku, gdy do pokoju weszła Sylwia ze swoją mamą. Sylwia niedosłyszała. I to jeszcze nie był problem, broń Boże. Mimo, że była troszkę dziwna stwierdziłam, że może się rozkręci, w końcu dla wszystkich to nowa sytuacja. Choć dla niej to już był drugi rok w tej bursie. Drugą współlokatorką bursianą była Kasia. Matematyczka, coś pomiędzy gotką a metalem, która do pokoju niczym nietoperz weszła zamiatając podłogę swoim skórzanym czarnym płaszczem do ziemi. I znów - absolutnie nie mam nic do do tych subkultur, ani do matematyki, ale dziewczyna była bardzo zamknięta, cicha więc też pomyślałam, że po prostu potrzebuje rozkręcenia. Pogadałyśmy wieczorem i nic nie wskazywało na to, żebyśmy zostały najlepszymi przyjaciółkami, ale też nie było tragedii. Przynajmniej do czasu. Ale o tym kiedy indziej.
Z Kasią chodziłam do jednej szkoły i wiedziałam, że gdzieś w Bursie jest jeszcze ktoś z mojej klasy. Ale nie wiedziałam jak wygląda ani gdzie jej szukać, więc stwierdziłam, że rano w dzień rozpoczęcia sama będę musiała poradzić sobie ze znalezieniem szkoły. Mimo, że byłam tam tylko raz gdy składałam papiery, a Kraków znałam jedynie ze strony "Dworzec Główny PKP - Galeria Krakowska", wiedziałam też mniej więcej jak dostać się na Rynek Główny z Galerii. Ale nic poza tym. Nie wiedziałam jak działają automaty biletowe, nie miałam Karty Miejskiej, nie wiedziałam gdzie wysiąść z autobusu, ani nawet jak z przystanku dojść do szkoły.
Czy dałam radę? Co było dalej i do czego zmierzam? O tym napiszę już w następnej części.
Boże trochę jak w tandetnej operze mydlanej :) Ale to dopiero początek. Uwierzcie, gdy opiszę przynajmniej część moich przygód z współlokatorkami, częstą zmianą noclegu, czy historię podróży mojego Goldena Retrivera z Krakowa do Katowic to będziecie się tarzać ze śmiechu pod biurkami. Bo na prawdę ja na samą myśl o tym uśmiecham się do siebie. Mimo, że wtedy te sprawy nie były śmieszne, bo to była moja rzeczywistość...
Ps: Kolejne części tego gniota pojawiać się będą co sobotę, bo tylko wtedy mam wystarczającą ilość czasu do pisania. A międzyczasie w tygodniu nadal zamierzam zanudzać was swoim uzewnętrznianiem :)
A mi jakoś coś... nie pasuje w tej kurtce :D już ją przerabiam, efekty niedługo na blogu (o ile się z tym szybko uwinę :D)
OdpowiedzUsuńZeszyt z Tesco :D Musiałam znaleźć coś małego, żeby się do torebki zmieścił :D
Jestem ciekawa efektu w takim razie :)
Usuńzaciekawiłaś mnie na maksa ! jak pojawi się nowy post to pisz , chętnie poczytam, ponieważ sama marzę o takiej przeprowadzce
OdpowiedzUsuńHmm kiedyś tez miałam takie wrażenie,że marzenia się nie spełniają, ale jednak :)
OdpowiedzUsuńJa tak samo jestem bardzo zaciekawiona! Kurcze, szkoda,ze będę musiala poczekać do nast sob, ale czuję, że będzie warto!
czekam niecierpliwie na następną część :) czyta się jak taką mało powieść :)
OdpowiedzUsuńja dopiero przeniosłem się na studia i niestety zostałem sam w mieszkaniu bez nikogo do pogadania, pierwszy miesiąc nie był za fajny ale już się przyzwyczaiłem :)
czekam na dalszą część historii, na szczęście mam too szczęśćie, że jak sobie zyczę i kiedyś się tam spełnia to jestem z tego zadowolona, uff. ale z tytułkem zgodze sięm, znam różne przypadki.
OdpowiedzUsuńmoj wyjazd jest w ramach ogolnopolskiego konkursu/projektu adidas women all sports team, który zwyciężyłam i w nagrode lece do Rio na najwieksze warsztaty fitnesss/dance na swiecie, bardzom rada z tego powodu. i to sie na szczescie [chyba] nie ima tytułu Twego posta;)
Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńJa też do liceum poszłam do innego miasta, ale to nie był aż taki skok na głęboką wodę. A teraz, jak już pewnie wiesz, jestem w Krakowie i chyba nawet to lubię. :)