sobota, 16 lutego 2013

Grosik do grosika, cencik do cencika...

Nie jestem żadnym ekonomistą. Przez trzy lata mieszkania bez rodziców jedyne czego się nauczyłam to : "jak zrobić obiad z niczego?" i "pamiętaj, że przelew może nie przyjść przed weekendem, więc lepiej miej coś w zamrażarce i w portfelu, bo inaczej zginiesz marnie".

Poczułam dzisiaj potrzebę podzielenia się moim finansowym planem, który powstał w mojej głowie po około miesiącu od rozpoczęcia mojej pierwszej prawdziwej pracy. I wydaje mi się, że mimo tego, że jestem finansowym laikiem to założenia tego planu nie są wcale takie głupie. A przy okazji promują najprostszą formę oszczędzania, czyli skarbonkę bez możliwości otwarcia :)
Minęło już ponad półtora miesiąca od kiedy ostatni raz byłam na zakupach. Nie jestem żadną zakupoholiczką, co nie zmienia faktu, że od czasu do czasu lubię kupić sobie małe co nie co by poprawić sobie humor, lub najzwyczajniej w świecie celebrować nieco to, że ciężko pracuję. W końcu całe moje życie nie może się kręcić wokół oszczędzania i odkładania każdego przelewu na konto, a każdej gotówki do skarbonki. I fakt lubię oszczędzać, sprawia mi radość wiedza, że skarbonka zapełnia się. I wiem też, że gdy pieniądze sięgać będą denka to otworzę je i przeznaczę na jakiś zacny cel (jeszcze nie wiem jaki).
Generalnie postanowiłam dość poważnie wziąć sobie do serca swoją sytuację materialną. Nie wydaje zbyt dużo. Wszystko co zarabiam i idzie przelewem na konto zostaje tam (co prawda w chwili obecnej jest tam mały deficyt bo pożyczyłam komuś ważnemu dość istotną sumkę co nie zmienia faktu, że wiem, że ta sumka ostatecznie wróci gdzie jej miejsce). Ale fakt, że zdecydowałam się na tą pożyczkę nie zmienia wcale faktu, że jak pieniądze wrócą do mnie to tak czy siak zostaną na koncie oszczędnościowym lub lokacie. Bo te pieniądze odkładam tam z przeznaczeniem na studia lub podróż mojego życia, jeśli okaże się, że osiągnę wynik w nauce pozwalający mi zgarnąć jakieś ładne stypendium. 10% co miesięcznych zarobków trafia każdego pierwszego dnia miesiąca z automatu do skarbonki (mam taką śmieszną z Hannah Montana za 1 euro, którą obłożyłam różowym papierem i obwiązałam rafią, żeby zasłonić okropną gwiazdkę Disneya). 1% moich zarobków trafia z automatu do skarbonki siostry, żeby też mogła sobie uzbierać na co chce. Ona ma sprecyzowany cel - lustrzanka. Długa droga przed nią, ale przecież nikt nie powiedział, że cel musi być spełniony w krótkim czasie. 
moja skarbonka z ukrytą H.Montaną :)

Moje nadgodziny natomiast teoretycznie są moim kieszonkowym. Zazwyczaj leżą w szafie ze skarpetkami. Jeśli udaje mi się uzbierać dość sporo nadgodzin to część wpłacam na konto, część ląduje w skarbonce, a część w portfelu. Z tego kieszonkowego muszę opłacać sobie też swoje wybryki, tak jak np. ostatnio mandat za złe parkowanie :) Cóż jak mówiłam już kiedyś, jestem dość topornym kierowcą. Zwłaszcza jeśli chodzi o parkowanie. A oprócz tego wydaję pieniądze zazwyczaj na prezenty dla bliskich (zawsze jest jakaś okazja), na telefon, na jakieś niekoniecznie niezbędne urządzenia teoretycznie ułatwiające mi byt i w największej mierze na zachcianki kulinarne. Czasem mam ochotę na jakiś rarytas i nie oczekuję, że rodzice polecą do sklepu i będą płacić na każde moje "widzimisie". Ostatnio na przykład mam manię na jedzenie różnych serów. Kozi, owczy, twardy, miękki, pleśniowy, tarty itd... Cóż prawdziwy włoski parmezan, którym oprószam talerz ze spaghetti też nie należy do najtańszych. Poza tym uwielbiam gotować i piec. I jeśli ubzduram sobie jakiś wypiek czy potrawę (jak na przykład na dzisiaj tartę z malinami i jagodami) to jadę z mamą na zakupy i kupuję swoje składniki osobno. Mama zazwyczaj protestuje, ale w sumie myślę, że doceniają w pewien sposób, że staram się ich z pewnych kwestii obciążyć. Nie oczekuję też od rodziców, że dadzą mi pieniądze jak jadę na imprezę, albo kolację z koleżankami. Aczkolwiek czasem jestem miło zaskoczona :)

Tak więc mam dość ułożony plan finansowy. I raczej nie korci mnie żeby wydać wszystko co mam na ubrania czy kosmetyki. Aczkolwiek dzisiaj jadę do Rheinberg Galerii, bo mam ochotę sobie coś kupić. Jakieś maleństwo, t-shirt, bluzkę, może jakieś spodnie? Nie wiem, mam po prostu ochotę rozpieścić się nieco. Oprócz tego muszę kupić nową matę do ćwiczeń, bo stara przypomina jeden wielki strzęp, chcę kupić zeszyt do zapisywania moich przepisów, formę do tarty (bo o dziwo nie mam!) i mam zamiar też rozejrzeć się za jakimiś porządnymi butami do ćwiczeń. Bo moje są w rozsypce i coraz bardziej moje biedne, nadwyrężone, niegdyś wielokrotnie ogipsowanie kostki i stawy dają o sobie znać. Zrobiłam też listę zakupów i wieczorem uderzę w dwa miejsca, żeby zebrać wszystkie składniki potrzebne do tarty z malinami, pad thai (które zamierzam zrobić w czwartek), bruschetty (którą planuję jutro na śniadanie) i muffinów z malinami i mascarpone (które zrobię gdzieś w tygodniu). Gotowanie i pieczenie naprawdę można już nazwać moją pasją.

Tak więc mimo soboty i mojego dnia wolnego dziś nie zamierzam leniuchować. Mój plan na dziś to poranne ćwiczenia (za chwilę), shopping popołudniu, pieczenie późnym popołudniem, potem znów ćwiczenia wieczorne i na zakończenie dnia jakiś dobry film. I mam nadzieję, że mimo dość konkretnego przeziębienia uda mi się to wszystko zrobić.

8 komentarzy:

  1. Ja miałem taką piękną wizje, że już na studiach będę sam na siebie zarabiać, sam sobie wszystko opłacę, bo jakoś dziwne było dla mnie żeby 20-letni facet był na utrzymaniu rodziców i prosił ich o pieniądze na piwo z kolegami. Tak więc, od października utrzymuje się sam z swojego małego biznesu, sam opłacam sobie mieszkanie, itp. i nawet mi to idzie ale dopiero teraz zaczynam doceniać wartość pieniądza, choć wszystkim tak dysponuje że odłożyć z tego za dużo nie mogę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jaki biznes jeśli można zapytać?
      cóż ja też inaczej patrzę na pieniądze od kiedy sama je zarabiam...

      Usuń
  2. Ja też chciała bym tak jak Ty mieć swoje pieniądze i nie wołać na wszystko od meża, choć wiem,że on pozwoliłby mi spełniać moje zachcianki. Moim marzeniem jest mieć pracę( może nawet nie tak strasznie wysoko płatną, najlepiej w szkole jako profesor, choć fajna by była dla mnie praca w sklepie z ubraniami byle by mieć płynność finansową i wiedzieć,że mam bezpieczną przyszłość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja póki co po prostu dryfuje na powierzchni pracując, mieszkając u rodziców i oszczędzając na studia :)

      Usuń
  3. Dobrze, że masz plan finansowy.
    Jesli chcesz odkładać na swoje widzi-mi-się, to proponuję metodę 5 złotych. :P Każdą pięciozłotówkę wrzucasz do skarbonki i pod koniec miesiąca wydajesz na co chcesz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to nie zadziała, po pierwsze - operuję euro, nie złotówkami, a po drugie mój sposób nie obejmuje jakiś kategorycznych nakazów. po prostu mam cos w portfelu co zawadza i kusi wydaniem to bach - wrzucam do skarbonki :)

      Usuń
  4. Skarbonka super :) Ja zbieram gotówkę do metalowej puszki ze smokiem, podobno smoki przyciągają pieniądze, nie wiem jak Hanna Montana ;P
    Jak mieszkasz z rodzicami to bardzo dobrze, oszczędzisz sobie więcej bo rachunki Cię nie zjedzą:)
    Też ostatnio planuję oszczędzić jak najwięcej, ja z kolei na mieszkanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Własnościowe czy coś na wynajem? No ja mam nadzieję że HM też pieniądze przyciąga i mnoży najlepiej! :)
      A mieszkam z rodzicami po 3 latach mieszkania osobno, więc wiem co znaczy - być zjadanym przez rachunki. Teraz staram się pomagać, ale nie muszę nic płacić. Ale i to mnie czeka niebawem więc... aczkolwiek mam nadzieję, że nastanie to w dalekiej przyszłości.

      Usuń