poniedziałek, 9 lipca 2012

Crazy driver bez prawka i żelastwa na zębach -.-

Nikt tak nie odkłada wyjazdu do Niemiec, gwarantuję wam. Wszystko nagle jest istotne tylko nie ustalenie daty i kupienie biletu.
I faktycznie może mi to na dobre wychodzi bo załatwiłam lekarza, wykastrowałam Kota i przede wszystkim ściągnęłam po ponad 4 latach aparat z zębów.
Już dawno nie byłam tak szczęśliwa. Chodzę tylko i szczerzę się do witryn sklepowych, które odbijają mój nie-żelazny uśmiech. Co prawda moje ząbki wymagają leczenia  - rany boskie, ależ musiałam dość blado wyglądać kiedy ortodontka wymieniała po kolei: próchnica, kamień, próchnica, kamień, ubytek, ubytek, ubytek - i wybielania (tak to prawda, że od kawy żółkną zęby, teraz to widzę), ale mimo wszystko jestem przeszczęśliwa, że prostowanie góry mam za sobą.
Aczkolwiek to wcale nie koniec wizyt u ortodonty...


W czwartek o 17.00 mam swój setny egzamin na prawo jazdy. Na samą myśl, żołądek przewraca mi się o 180 stopni, na czole występuję krople potu, a po plecach przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Nie wiem co jest gorsze przebieg tego egzaminu czy chroniczne oblewanie go. Prawdę mówiąc ostatnim razem jak oblałam to poczułam ulgę, bo przynajmniej mogłam wyjść z tego auta, trzasnąć drzwiami i uciec gdzie pieprz rośnie z dala od tego stresu. Poważnie.
I zastanawiam się czy kiedykolwiek uda mi się poczuć za kierownicą pewnie.

środa, 13 czerwca 2012

NEVER SAY NEVER


„Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek zdecyduję się na tak kategoryczny krok. I tak naprawdę to do końca nie jestem przekonana. Zresztą pewnie nigdy nie będę. I nadal nie podjęłam żadnej konkretnej decyzji. I podobnie - pewnie nigdy nie będzie ona konkretna i ostateczna. Przynajmniej dopóki nie wpakuję swojego wielgaśnego tyłka do busa firmy zajmującej się przeprowadzkami.
Ale co to za kategoryczny krok ? Wyprowadzam się. Znów. Tym razem nie o 100 km, jak wtedy gdy zostawiłam dom rodzinny dla Krakowa, ani nie 4, 5 czy 7 km kiedy to szukałam odpowiedniego mieszkania w Krakowie przeprowadzając się co pół roku. Wyjeżdżam ponad 1000 km, do Niemiec, żeby tam zamieszkać, nauczyć się języka i przede wszystkim nauczyć się żyć.”
Napisałam ten wstęp kilkanaście dni temu, kiedy jeszcze decyzje nie były podjęte, i kiedy dryfowałam swobodnie pomiędzy Niemcami, a Polską, życiem tam i tutaj. Teraz już nie dryfuję. Zbieram się powoli do drogi. Wstępne terminy już zabukowane. Dzień przeprowadzki, wcześniej wyjazd, przeprowadzka rodziców i potem mój dojazd do nich. 
Mam taki mętlik w głowie, że czasem mam wrażenie, że ludzie dziwnie na mnie patrzą, tak jakby wiedzieli o czym myślę. 
Mam tyle pytań. Większość bez odpowiedzi. 

Uczę się niemieckiego. Średnio 2 godziny dziennie. Ale stopniowo zwiększam ten czas. I już wcale nie uważam, że niemiecki to choroba gardła. Język jak język. Wszelkie uprzedzenia musiałam pokonać przy którejś godzinie z rzędu, bo ileż można się krzywić :)

Zamówiłam moją pierwszą własną anglojęzyczną książkę. Nic ambitnego, mój dziecięcy hit. Pierwszy tom sagi : Harry Potter and the Philosopher's Stone.
Staram się spełniać plan o czytaniu książek po maturze, zacznę od tego. Chcę skończyć tą sagę, tym razem po angielsku, a potem zabrać się za jakiś dramat, albo romansidło - już po polsku :) 

Równocześnie wałkuję wymagania obcokrajowca pretendującego do bycia studentem w Niemczech. Wszędzie piszą inaczej i tak naprawdę to chyba dowiem się jak to faktycznie wygląda jak pojadę na Uniwersytet w Kolonii i osobiście zapytam...........................
Te kropeczki to wynik tego, że uświadomiłam sobie, że zanim będę w stanie płynnie spytać o tak skomplikowaną informację to minie jeszcze sporoooo czasu... 
Ale dla chcącego nic trudnego, prawda? 

I z pełną odpowiedzialnością mówię : NIGDY NIE MÓW NIGDY. Od kiedy miałam 6 lat, regularnie powtarzałam, że NIGDY nie wyprowadzę się do Niemiec. A masz Ci babo los, teraz sama podjęłam taką decyzję.
Los lubi nam płatać figle, teraz mając dziewiętnaście lat widzę to w końcu jasno i wyraźnie.

Ps: Dziś ani słowa o moim związku, bo póki co to nawet nie wiem co miałabym napisać. Jestem w tym dziwnym miejscu, w którym nie wie się na czym się stoi. Nie polecam.

poniedziałek, 14 maja 2012

6/8 matury za mną.

Po dzisiejszej maturze z biologii jestem całkowicie załamana. I nic mi nie zostało jak tylko zamówić podręczniki z Persony na przyszły rok. Poprawię tego dziada.


Bez kitu. Wiem, że jutro wcale nie będzie lepiej po chemii. I cholernie się tego boję. Ale już nic na to nie poradzę, więc po prostu muszę wytrzymać do jutra, napisać to i czekać do końca czerwca na wyniki... 
 

czwartek, 3 maja 2012

I always win.

Let's play a game of whose life sucks the most. I'll win. I always win.

Całe życie za czymś gonię. Czegoś szukam.
Na artykuł "Szczupła, jędrna, perfekcyjna! Podpowiadamy jak schudnąć skutecznie!" reaguje cichym okrzykiem i natychmiast rzucam się do czytania i konfrontowania "nowych" sposobów na zrzucenie kilogramów z tymi, które sama znam z wcześniejszych artykułów tego typu.

Jutro matura z polskiego, a ja zamiast czytać ostatnie opracowania kłócę się z Lucasem, oglądam Gossip Girl i użalam się nad tym ile już dzisiaj zjadłam. Nie wiem czy to mój sposób na odreagowanie stresu, ale jem jak dzik od paru dni. Sama nie byłam w stanie uwierzyć, że moje ciało jest w stanie pomieścić tyle jedzenia! 
Schudłam już,zaczynałam dobrze się czuć w swojej skórze, a nagle przez ostatni tydzień zjadłam jakieś 20 kg jedzenia! Nie mam pojęcia jak zmieściłam te wszystkie przysmaki z grilla, słodkości, kluski i całą resztę! A gdy weszłam na wagę zobaczyłam, że z 3 kg, które straciłam nagle zrobił się tylko 1 kg, bo pozostałe 2 kg wróciły... 
Ile razy można zaczynać to samo ?? Najwyraźniej nie ma żadnego limitu bo ja zaczynam po raz tysięczny. I każdy ma być ostatni, a żaden nie jest. 

Poza tym dzięki dzisiejszemu chronicznemu znudzeniu przewartościowałam swój plan na przyszły rok i dzięki paru przypadkowym zdarzeniom podjęłam parę istotnych decyzji. Ale na razie nic nie mówię, żeby nie zapeszyć. 

środa, 25 kwietnia 2012

I need some hope.

Jeszcze rok temu cieszyłabym się z zakończenia szkoły i wakacji. Szczególnie, że w tym roku czekają mnie najdłuższe wakacje życia. Dosłownie - bo patrząc na moje obecne wyniki w nauce nie zapowiadają się żadne fajne studia na przyszły rok, więc pewnie zapiszę się na jakąkolwiek uczelnie, na jakikolwiek kierunek, żeby przez rok sobie "postudiować" i mieć czas, żeby uczyć się do przyszłorocznej poprawy matury. Bo naprawdę marzę o wyniku 90-95-90. Nawet nie mam pewności, że udałoby mi się z takim wynikiem dostać na medycynę, ale to nie jest ważne. Ten wynik zadowoli mnie i da mi świadomość, że zrobiłam wszystko, żeby spełnić swoje marzenie. 
 Teraz zostało mi tylko pojawić się po świadectwo, a potem 7 dni później, jak to Susie powiedziała - skopać "dupsko" maturze - na tyle na ile w tym roku mogę. 
A potem? Potem będę gotować, czytać, uczyć się do matury (w nieskończoność), pracować, uczyć się niemieckiego, szlifować angielski, oglądać fajne filmy, jeździć na rolkach...etc. Właśnie taki mam plan. Zrobić to wszystko na co zawsze brak mi czasu. Spędzę wakacje życia. Nawet jeśli ostatnie 2,5 roku to moja maturalna porażka to nie zamierzam się poddawać. 
Mam na to w końcu 5 lat, prawda?
A te wakacje mają być owocne. Bo nie zniosę siedzenia na tyłku przez 4 miesiące. 


Dieta nadal trwa. Nieprzerwanie. Mimo paru imprez i dni dzikości jakoś się trzymam. I nie mogę się doczekać, aż zobaczę różnicę. Szczerze ? Po dziurki w nosie mam patrzenia na siebie i nie widzenia tego co chce zobaczyć. 
TO JUŻ CHYBA CHOROBA.


 

sobota, 7 kwietnia 2012

Wesołych Świąt Wielkanocnych ;)

Małe sprostowanie... W urodziny nie byłam sama. O 22.00 przyszedł Lukas, który po długim oczekiwaniu pod drzwiami w końcu doczekał się wpuszczenia. Dał mi piękny prezent (swoją drogą prezent, który użyłam od tego dnia jakieś milion razy bo jest cudowny i bajeczny!), a potem spędził ze mną 4 godziny, by o 2 wrócić do pracy. 
Przeprzeprzeprzecudowny facet. 

A teraz mam święta. Upiekłam serobrownie, a Mama która na tą okazję przybyła z Niemiec zrobiła wielką ponad dwukilową kaczkę faszerowaną.
I tylko brakuje tu Taty. Dlatego życzę sobie, byśmy następne święta i każde następne spędzali razem. 
A za parę lat, mam nadzieję, założę własną rodzinę i z nimi będę spędzać każde święta - w pełnym składzie.
Wam natomiast także życzę rodzinnych świąt w pełnym składzie. Obfitości i miłości nie tylko na czas Świąt Wielkanocnych.

środa, 4 kwietnia 2012

Happy birthday to me!

Skończyłam oficjalnie 19 lat. Czego sobie życzę? Spokoju. W domu, związku, rodzinie. Wiem, że nie dostanę się na medycynę w tym roku, ale życzę sobie aby bez względu na wszystko nie zabrakło mi siły do walki o miejsce na Collegium Medicum w przyszłym roku. 
Życzę sobie stabilności finansowej. Otwartego umysłu i powrotu nieocenionej weny, bo tęsknie za tą łatwością z jaką niegdyś przychodziło mi pisanie czegokolwiek. Życzę sobie też wytrwałości w moich wszystkich postanowieniach. Żeby żadna porażka nie zrażała mnie na tyle by porzucać marzenia.
Chciałabym też, żeby zaufanie wróciło do mojego prawie już trzyletniego związku. Chciałabym, żeby Luke znów patrzył na mnie tak jak na początku znajomości i widział we mnie tego kogo widział kiedyś.

Zależy mi też, żeby ten rok przyniósł mi coś nowego. Żeby coś się stało - coś dobrego. 
Przydałaby się też kondycja i zdrowie - by wszystkie bóle ostatnich tygodni okazały się jakąś błahostką. Chciałabym też nauczyć się przez wakacjami niemieckiego. I napisać maturę na tyle, by się jej nie wstydzić. 


Ale ponad wszystko chcę być szczęśliwa.
Najgorsze jest w tym wszystkich, że wśród wszystkich uścisków, słodkości i życzeń na palcach obu dłoni mogę policzyć ile spośród z nich było szczerych. Cała reszta to tylko pieprzony savoir-vivre... Co gorsza na jeden palec przypadają te życzenia, które sama sobie składam.


Od dwóch lat nie lubię dnia swoich urodzin. Kiedyś byłam gwiazdą tego dnia. Czułam się jak księżniczka od zmierzchu do świtu. Uwielbiałam czwartego kwietnia. I cały rok czekałam na niego tak jakby tego dnia miał się wydarzyć jakiś cud. W zeszłym roku miałam jakiś dziwny ukryty żal do rodziców, chyba dlatego, że w moim mniemaniu nie celebrowali wystarczającą mojego wejścia w dorosłość. A dzisiaj? Dzisiaj jest mi po prostu smutno. Jestem sama. I nawet nie chodzi o to, że w tym momencie jestem sama, ale raczej o to, że przez to, że dziś jest ten szczególny dzień czuję się bardziej samotna niż w każdy inny dzień. 
Ale może na tym polega dorosłość? Na tym, że przekracza się tą magiczną granicę i przestaje się być księżniczką nawet w dzień urodzin. Ba. Ten dzień staje się tylko kolejnym dniem w kalendarzu. A co gorsza dla solenizanta staje się nawet większym utrapieniem niż każdy inny dzień, bo wtedy uświadamia sobie jak malutki jest wśród całego tłumu innych dorosłych wokół niego. 
Luke kiedyś mówił o mnie "mały, wielki człowiek", a dziś jak nigdy mam nieodparte wrażenie, że straciłam gdzieś po drodze tą wielkość...
W 18 urodziny moja najlepsza przyjaciółka napisała do mnie : "We're adults. Where did that happen? And how do we make it stop?".
No właśnie. Ja się was pytam: JAK?

sobota, 31 marca 2012

Once again, the smart girl is really stupid.

Znacie to uczucie, kiedy bez względu na to co zrobicie teraz, błędy popełnione do tej pory odcinają wam drogę do spełnienia swojego największego marzenia?
Jeśli odpowiedź na to pytanie jest przecząca to jesteście wielkimi szczęściarzami. Jeśli zaś znacie to uczucie to cóż, witajcie w klubie. 
Największą demotywacją dla mnie od paru tygodni jest myśl, że już za późno. Że bez względu na to co zrobię nie dostanę się na medycynę, ani na stomatologię, ani na farmację, ani nawet na analitykę medyczną. Nie spełni się nawet 1% moich planów na przyszłość.
A najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że jedyną osobą, którą mogę winić za taki stan rzeczy jestem ja sama. Ja sama sobie zgotowałam taki los. Ja sobie tak pościeliłam "życie".

Ja się nie wyśpię.

Nie wiem co zrobić ze swoim życiem. Nie wiem co czeka mnie od października, bo na żaden z wymarzonych kierunków najzwyczajniej w świecie się nie dostanę. 
I tak naprawdę teraz myślę tylko o tym, żeby skończyć liceum przystąpić do matury i najzwyczajniej w świecie zacząć na nowo. Co zacząć? Naukę do przyszłorocznej matury. Co innego mi zostało? 

Przeprowadzka przeszła nad wyraz sprawnie, głównie dzięki temu, że tak naprawdę wszystko organizował i nadzorował Luke. Może on nawet nie jest tego świadomy, ale taka jest prawda. 

Cała przeprowadzka wyszła mi na plus, tak myślę. Mieszkanie jest ładne i przytulne, więc naprawdę nie mam na co narzekać i dobrze się stało jak się stało.


W tym roku opuszczam liceum. Moje życie powinno się teraz zacząć. Czemu tylko ja mam wrażenie, że ono się kończy?
Wcześniej pisałam, że dobrze się czuję nie mając żadnych ograniczeń żywieniowych. W końcu nie będąc na diecie. Ale po przytyciu ok. 10 kg od tamtej notki mam dość. Nie mogę na siebie patrzeć i jak tylko skończę maturę zjadę 15 kg. Zdrowo czy nie zdrowo muszę znów poczuć się sobą bo inaczej zwariuję.
Mam ochotę ściąć włosy na krótko. 

Muszę schudnąć.
Wypadałoby zdać maturę. 
A może po prostu powinnam wyjechać i zamieszkać z rodzicami w Kolonii?
Niech to szlag.





niedziela, 18 marca 2012

34 godziny do przeprowadzki...

Jestem w totalnej rozsypce bo przeprowadzka została przyspieszona o 4 dni! To 4 dni mniej na pakowanie, szykowanie i planowanie. 
Już nie wspominając o tym, że stare mieszkanie zdaje we wtorek, a klucze do nowego dostanę dopiero w czwartek. Z tej prostej zależności wynika, że przez dwie noce jestem bezdomna.
FABULOUS.

Mam nadzieję, że z tym nowym mieszkaniem będzie wszystko dobrze i nie będzie żadnych komplikacji. Ładnie też dziękuję za "możliwość" kolejnej przeprowadzki, ale na jakiś czas wolałabym porzucić tą niebywałą przyjemność pakowania całego swojego życia do kartonów, przewożenia w nowe miejsce i rozpakowywania wszystkiego z powrotem. Naprawdę dziękuję za takie rozrywki. Wolę już pograć w szachy. 

I jedyne co trzyma mnie w kupie to to, że za oknem WSZYSTKO budzi się do życia, więc szkoda by umierać...


Ps: Problem bezdomności został rozwiązany przez niezastąpionego Łukaszka, który przygarnie mnie i moje graty do domu swoich rodziców na dwie noce.

JAK TU GO NIE KOCHAĆ?

Ps: Kiedy w końcu zacznę pisać normalnie? Kiedy wróci do mnie to co mi ukradł czas? Tą zdolność mówienia przez klawiaturę, a nie tylko wklejania idiotycznych obrazków i dbania o to, czy aby na pewno szata graficzna jest interesująca.
Moja Droga Weno, mój zmyśle piśmienniczy - WRÓĆ DO MNIE.

środa, 29 lutego 2012

Moving in - moving out...

Czeka mnie kolejna przeprowadzka! Czwarta w przeciągu ostatnich dwóch lat! Szlag mnie trafia. No ale co mogę zrobić? Muszę się dostosować. Cały dzień dzisiaj spędziłam na jeżdżeniu autobusami od jednego końca miasta do drugiego w poszukiwaniu mieszkania. I znalazłam jedno. Mam nadzieję, że przypadnie wszystkim do gustu bo musiałam sama je wybrać i podjąć decyzję. Mam też nadzieję, że tym razem po pół roku nie będę wyklinać szybko podjętej decyzji :)

 28.03 wynoszę się stąd. Spakuję swoje rzeczy, zabezpieczę meble, przyszykuję ciuchy i znów przewiozę cały swój dobytek na koniec miasta.
Idealny moment na przeprowadzkę - 8 tyg. przed maturą......

wtorek, 28 lutego 2012

Mission Failed.

Oblałam wczoraj egzamin na prawo jazdy po 47 minutach jazdy po mieście. Podejście pierwsze zatem za mną. Ale na pewno nie ostatnie :)
Więc póki co to musi wystarczyć mi siedzenie na miejscu pasażera tudzież udawanie, że jeżdżę.
Jeszcze nie wiem kiedy następne podejście, ale na pewno się pochwalę. 
Tymczasem, wracam do nauki, moi drodzy.

piątek, 24 lutego 2012

In my veins.

"Nothing goes as planned
Everything will break"
Zrobiłam dziś malutki kroczek w drodze do jakichkolwiek wyników z chemii. I nie odpuszczę. Będę walczyć do samego końca. Choćbym miała ostatecznie i tak polec - a wierzę, że tak się nie stanie. Zresztą nawet jeśli się w tym roku nie dostanę ani na medycynę, ani na stomatologię, ani na farmację to za rok spróbuje znowu. Nie poddam, się co to to nie. Ja po prostu czuję, że jestem do tego stworzona. Nie wiem, może to złudzenie, może będę w tym beznadziejna, ale nie dowiem się tego jeśli nie spróbuje. A żeby mieć szansę spróbować muszę się dostać, więc wszystkie moje działa są obecnie zwrócone na maturę.
Co wcale nie koliduje z moją miłością do dumania, planowania i rozmyślania. Wręcz przeciwnie, bo co się tyczy planowania to planowania mam teraz nawet więcej, bo już dzień wcześniej muszę wiedzieć jaki materiał przerabiam. Muszę też wyznaczać sobie sama deadline'y - których staram się dotrzymywać.

A z innej, mniej stresującej dla mnie kwestii to mój Kot ma złamane serce. Otóż Kot jest na tyle domowym pupilem, że nigdy nawet nie był na trawie. Najdalej jak wyszedł to na balkon tudzież parapet. I wtem zła i niedobra Maja zabrała go na ferie z Krakowa do Radłowa, a tu dwie kotki (jedna sterylna) i pies. Popierdółka - tak nazywa się wybranka mojego kocura - zaczęła mieć pierwsze marcowe ochoty. Ale nie na tyle silne by po ludzku DAĆ mojemu Kotu. A ten chodzi wokół niej, pręży się i płacze. Błaga wręcz o nią. I ich kontakt jest coraz bliższy. Dziś na przykład bite dwie godziny siedział 50 cm od jej leżanki i patrzył, jak panna sobie w najlepsze spała. A ja płakałam prawie ze śmiechu widząc jego skupienie, podczas gdy ona nic sobie nie robiła z jego natrętnego spojrzenia. Zadziorna ta Popierdółka! I tylko charczy na niego, gdy ten zdecyduje się na odważniejszy krok, jak otarcie lub zaczepienie łapką. Nawet nie myślałam, że tak zainteresują mnie kocie gody. W sumie to nawet jeszcze nie gody tylko zaloty.
Najbardziej fascynuje mnie ta delikatność wokół całego procesu. Bo to nie jest tak, że Popierdółka da za darmo - o nie. Ona chce miłości i czułości. A mój Kot stara się jak może. Ale niestety - ma już tylko jeden dzień, bo jutro rano wracamy do Krakowa. Tak więc - Kocie ------- DO BOJU.


Zdecydowanie będę tu częściej wpadać. Nawet jeśli Tofka jest jedyną osobą, której nie znużyło jeszcze moje narzekanie :)
A tu piosenka, która dzisiaj zmusiła mnie do napisania notki o tak późnej/wczesnej porze:
IN MY VEINS
Ładna prawda?
"You're in my vein, and I cannot get you out,
oh you're all I taste, at night inside of my mouth..."

Chemiczne potyczki okrągłej Majeczki :D

Potrzebuje średnio 90% z biologii, chemii i matematyki. Powiedziałabym nawet, że potrzebuje ciut więcej dla bezpieczeństwa. Dlatego tak strasznie mnie dołuje gdy z zamkniętych zadań z arkusza z matematyki robię poprawnie 16 zadań na 24. To trochę za mało. Z zamkniętych powinien być full. A do fulla wiele mi brakuje. "
Z chemii nie wspominając, bo zostały mi 2 miesiące do matury, a z chemii nie rozwiązałam żadnego arkusza jeszcze bo nie przerobiłam jeszcze nawet połowy materiału. Jak mam to zrobić? Jak mam zdobyć te 90% skoro obecnie jestem w dupie?


Jeszcze na to pytanie nie znam odpowiedzi, ale jak poznam to się z wami tym podzielę. Wiem za to, że siedzenie i pisanie tu nie pomoże mi zdać biologii więc wracam do nauki.

czwartek, 23 lutego 2012

Kluseczka.

Wyglądam jak kluseczka. Ale jestem szczęśliwą kluseczką. Przynajmniej do końca maja :)
Spać mi się chce. Obejrzałam dziś "Śmierć w Wenecji" do prezentacji z polskiego. Raaaaany boskie. Jakież to było nudne. Obleśny film. Dziś mój zły dzień nie mógł się inaczej skończyć jak nie jakimś dobrym serialem. Bo chyba bym zwariowała. Zaczęłam powtarzać dzisiaj algebrę. Miałam zrobić wszystkie otwarte zadania, ale na 14 potrafiłam jedno rozwiązać poprawnie. Bolała mnie głowa, byłam całkowicie nieskupiona. Tłumaczę sobie, że to przez pogodę. Bo rzeczywiście była dzisiaj prawdziwa psia pogoda. Więc zamknęłam matematykę i skupiłam się na skończeniu ekologii. Szast-prast, skończyłam ekologię. Dla mnie ten dział biologii to nauka o maśle-maślanym. Ale wszystko trzeba przeżyć ;)
Zatem kluseczka was pozdrawia i idzie do kuchni po bułeczkę, żeby z pełnym brzuszkiem zasiąść do House'a :) Narobiłam sobie spoooore serialowe zaległości.
Ale jak już mówiłam, po maturze będę nadrabiać ŻYCIE, które tracę obecnie nad książkami. Choć nie powiem - ostatnio coraz bardziej cieszy mnie nauka, szczególnie gdy widzę efekty!


środa, 22 lutego 2012

Z serii : koncert życzeń :)

Zostało mi cztery dni ferii. Całe dwa tygodnie spędziłam na wsi, u moich chrzestnych i uczę się do matury w pokoju mojego kuzyna, który skończył farmację i mam nadzieję, że aura tego pokoju pomaga mi w kompletowaniu mojej wiedzy.
Do matury dałam sobie spokój z wszelkimi ćwiczeniami i odchudzaniem. Od ponad półtora tygodnia żyję w imię zasady "nie siadaj do ksiązek z pustym żołądkiem". Od poniedziałku także przestałam się truć pigułkami. Czuję się póki co dobrze, choć na mojej twarzy widać już efekt działania burzy hormonów. Efekt wyznawania mojej zasady o nie siadaniu do książek na głodniaka także jest już wyraźnie widoczny. Obrosłam w tłuszczyk jak mors. Ale w sumie to narazie się tym za bardzo nie przejmuję. Jestem dumna bo zrobiłam naprawdę dużo i świetnie się z tym czuję. Po maturze będę miała najdłuższe wakacje życia i wtedy właśnie zamierzam zejść do 45 kg. I zrobię to. I utrzymam tą wagę, a w październiku będę szczupłą i piękną, choć nadal niską studentką pierwszego roku wydziału lekarskiego :D
Mam też wiele innych planów ale nie mam siły dzisiaj pisać, bo jutro o 9.30 znów zaczynam naukę.


Zresztą muszę się częściej tu pojawiać bo brakuje mi uzewnętrzniania się na blogu.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Untitled.

Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła powiedzieć - wszystko jest u mnie w porządku. Na nic nie czekam, niczego nie oczekuje. Nie jest tak. Właśnie kończy się mój ponad dwuletni związek z facetem z którym myślałam, że spędzę resztę życia. I w sumie to dzisiaj chciałam napisać wszystko co działo się u mnie ale nie jestem w stanie.