wtorek, 29 stycznia 2013

Czasem lepiej nie wiedzieć...

Wiecie jak to jest zobaczyć coś co nie jest wasze, ale za późno bo już otwarliście, bo przeczytaliście, bo teraz ta wiedza wwierca wam się w umysł i wypala w nim dziurę, ale nie możecie przestać, mimo, że dławicie się łzami i trzęsiecie z emocji? Jeśli nie, to gratuluję. Udało wam się tym sposobem zaoszczędzić parę lat życia. Ja niestety nie miałam tego szczęścia. Jestem spostrzegawcza i dociekliwa. I mam pamięć fotograficzną. Nie specjalnie rozwiniętą, bo nie potrafię powtórzyć tablicy Mendelejewa z zamkniętymi oczami (choć w zasadzie nigdy nie próbowałam więc nie wiem), ale na tyle rozwiniętą, że moje oczy dosłownie cisną się kojarząc fakty, nicki, nazwy i tytuły. Na zasadzie skojarzeń i powiązań, które tworzą się w mojej głowie z prędkością światła. 

Jeśli jednak znacie to uczucie opisane w pierwszym zdaniu to przykro mi. Nie życzę tego nikomu. 
Wiedza to zło. Świadomość pewnych rzeczy to zło. A najgorsza jest niemoc. Bo wiesz, ale nie wiesz jak powiedzieć, że wiesz bo wiedzieć nie powinieneś. I ten wybór. Powiedzieć temu kogo to dotyczy? Czy zamilknąć i żyć z tym sekretem? Patrzeć każdego dnia na tą osobę i zamiast "niej" widzieć te informacje, które znasz mimo, że nie powinieneś. 
Taka wiedza właśnie wwierca mi się w umysł. Mam od wczoraj kisiel z mózgu. I mimo, że nie mogę napisać nic więcej, nie mogę podzielić się tą wiedzą nawet tutaj, musiałam napisać to wszystko hipotetycznie. Bo nie chcę zatruwać świata tą wiedzą. Już i tak zatrułam dwie osoby, bo nie mogłam sobie poradzić. I nie przesadzam pisząc, że ta wiedza powoli trawi mnie od wewnątrz. 
Wielu rzeczy wolałabym nie wiedzieć... żyć dalej naiwnie wierząc, że wszystko jest takie jakie się wydaje. Ale nie jest. Czasem lepiej nie wiedzieć...

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Love yourself more, czyli update, po półrocznej przerwie.

Po ponad 6 miesiącach niepisania wróciłam. Zaczynam myśleć, że zawsze będę wracać. Nigdy nie uwolnię się z blogosfery. Co ciekawe moje najlepsze i najciekawsze posty powstawały właśnie w takich okresach życia, jaki przeżywam obecnie. I broń boże nie mam nic przeciwko blogom, kocham blogi. W zasadzie pierwszego bloga założyłam około 10 lat temu i od tamtego czasu gdzieś w cyberprzestrzeni zawsze był bardziej lub mniej zaniedbany blog podpisany moim nickiem. Więc zaczynam myśleć, że tak powinno być. Maja zawsze powinna mieć jakieś miejsce do którego może wrócić, stałą w której może się uzewnętrzniać bez granic. Aczkolwiek niewiele ma to wspólnego z autopromocją.

Pierwszy post po przerwie zawsze jest trudny.Tak jakby dało się zaktualizować "swoje życie" i w jednym wpisie zawszeć 6 miesięcy i 19 dni. Ale spróbuję. Nawet jeśli będzie koślawo i niechronologicznie. Zresztą zamierzam zaktualizować tylko najważniejsze kwestie i zmiany. Reszta wyjdzie w praniu. 
Zatem update <w tym miejscu powinny zabrzmieć fanfary>.
Ponownie jestem sama. Może nie samotna, ale sama. Moja "do niedawna" druga połówka po 3 latach razem stwierdziła, że jednak nie jesteśmy tak idealnie dopasowani jak mi się wydawało. Tak jakbym przez ten cały czas żyła w jakiejś równoległej czasoprzestrzeni. No cóż. Bywa. Po parunastu dniach otępienia, przeżywania rozstania, trawienia wszystkich gorzkich słów które miałam okazję przeczytać na swój temat wyrwanych z głowy właśnie mojego Lukasa, w końcu mniej więcej po świętach Bożego Narodzenia pozbierałam się i posklejałam dość mocno. I póki co się trzymam. Jesteśmy przyjaciółmi. Przynajmniej staramy się być, z różnym efektem. Czas pokaże jak nam to wychodzi. 
Pięć miesięcy mieszkania w Niemczech przeleciało w mgnieniu oka. Pracuję jako niania 4 delikatnie mówiąc ciężkich dzieci. Ale jakoś sobie radzę. O dziwo język też wcale nie gryzie jak się zmieni do niego podejście. Niemiecki idzie mi coraz lepiej, a śmiem twierdzić, że dzięki kontaktowi z dziećmi nawet ze zdwojoną prędkością. Mimo wszystko jednak zamierzam iść na kurs, żeby zdobyć certyfikat. Choćbym nie wiem jak dobrze mówiła, umiejętność pisania jest równie ważna. A tego niestety przy dzieciach się nie nauczę. Powoli też, dzięki Nici zaczynam budować swoje życie towarzyskie na nowo. W końcu mając 20 lat nie mogę być no-life'm! 
Uczę się do poprawy matury. W tym roku walczę z biologią. I myślę, że to znów będzie klapa. Klapa nie klapa. Po prostu mam złe przeczucia. Po pierwsze nie zdążyłam kupić podręczników jak byłam w Polsce, a poza tym, przez chwilową niemoc i brak motywacji straciłam strasznie dużo czasu. Ale mimo wszystko podejdę. Jak nie w tym roku to w przyszłym razem z chemią i matematyką. 
Odchudzam się, ale to żadna nowość, bo ciężko znaleźć w moim życiu okres bez diety i ćwiczeń. Tym razem mam nadzieję, ostatni raz - jak zwykle mam taką nadzieję :) 
Wróciłam też do słuchania zabójczej ilości muzyki. Ale to mnie nie dziwi tak samo jak pisanie tutaj ponownie. Zawsze gdy jestem smutna wracam do bloga i muzyki. Takie moje katharsis. 
Plany na przyszłość? Paryż, Londyn i Nowy Jork. I mówię poważnie. Przed 25 rokiem życia odwiedzę te 3 miasta. I mam nadzieję, że nie tylko te. 
Mam dość siedzenia w miejscu i czekaniu na to co życie przyniesie. Jak byłam z Lukasem wszystko było stateczne. Miałam plan i trzymałam się go. Ale jeden sms wszystko zmienił. Nie mogę trzymać się kurczowo jednego scenariusza. Dlatego postanowiłam rzucić się w wir przygody. A co będzie to będzie. W końcu mam niecałe 20 lat, nie 50 :) Studia też planuję. Naturalnie, nadal trzymam się medycyny. Ale dałam sobie czas. Wykształcenie? Poważna praca? Miłość? I na te kwestie przyjdzie pora. Póki co żyję i nie patrzę wstecz ani zbyt daleko w przyszłość.