środa, 25 kwietnia 2012

I need some hope.

Jeszcze rok temu cieszyłabym się z zakończenia szkoły i wakacji. Szczególnie, że w tym roku czekają mnie najdłuższe wakacje życia. Dosłownie - bo patrząc na moje obecne wyniki w nauce nie zapowiadają się żadne fajne studia na przyszły rok, więc pewnie zapiszę się na jakąkolwiek uczelnie, na jakikolwiek kierunek, żeby przez rok sobie "postudiować" i mieć czas, żeby uczyć się do przyszłorocznej poprawy matury. Bo naprawdę marzę o wyniku 90-95-90. Nawet nie mam pewności, że udałoby mi się z takim wynikiem dostać na medycynę, ale to nie jest ważne. Ten wynik zadowoli mnie i da mi świadomość, że zrobiłam wszystko, żeby spełnić swoje marzenie. 
 Teraz zostało mi tylko pojawić się po świadectwo, a potem 7 dni później, jak to Susie powiedziała - skopać "dupsko" maturze - na tyle na ile w tym roku mogę. 
A potem? Potem będę gotować, czytać, uczyć się do matury (w nieskończoność), pracować, uczyć się niemieckiego, szlifować angielski, oglądać fajne filmy, jeździć na rolkach...etc. Właśnie taki mam plan. Zrobić to wszystko na co zawsze brak mi czasu. Spędzę wakacje życia. Nawet jeśli ostatnie 2,5 roku to moja maturalna porażka to nie zamierzam się poddawać. 
Mam na to w końcu 5 lat, prawda?
A te wakacje mają być owocne. Bo nie zniosę siedzenia na tyłku przez 4 miesiące. 


Dieta nadal trwa. Nieprzerwanie. Mimo paru imprez i dni dzikości jakoś się trzymam. I nie mogę się doczekać, aż zobaczę różnicę. Szczerze ? Po dziurki w nosie mam patrzenia na siebie i nie widzenia tego co chce zobaczyć. 
TO JUŻ CHYBA CHOROBA.


 

sobota, 7 kwietnia 2012

Wesołych Świąt Wielkanocnych ;)

Małe sprostowanie... W urodziny nie byłam sama. O 22.00 przyszedł Lukas, który po długim oczekiwaniu pod drzwiami w końcu doczekał się wpuszczenia. Dał mi piękny prezent (swoją drogą prezent, który użyłam od tego dnia jakieś milion razy bo jest cudowny i bajeczny!), a potem spędził ze mną 4 godziny, by o 2 wrócić do pracy. 
Przeprzeprzeprzecudowny facet. 

A teraz mam święta. Upiekłam serobrownie, a Mama która na tą okazję przybyła z Niemiec zrobiła wielką ponad dwukilową kaczkę faszerowaną.
I tylko brakuje tu Taty. Dlatego życzę sobie, byśmy następne święta i każde następne spędzali razem. 
A za parę lat, mam nadzieję, założę własną rodzinę i z nimi będę spędzać każde święta - w pełnym składzie.
Wam natomiast także życzę rodzinnych świąt w pełnym składzie. Obfitości i miłości nie tylko na czas Świąt Wielkanocnych.

środa, 4 kwietnia 2012

Happy birthday to me!

Skończyłam oficjalnie 19 lat. Czego sobie życzę? Spokoju. W domu, związku, rodzinie. Wiem, że nie dostanę się na medycynę w tym roku, ale życzę sobie aby bez względu na wszystko nie zabrakło mi siły do walki o miejsce na Collegium Medicum w przyszłym roku. 
Życzę sobie stabilności finansowej. Otwartego umysłu i powrotu nieocenionej weny, bo tęsknie za tą łatwością z jaką niegdyś przychodziło mi pisanie czegokolwiek. Życzę sobie też wytrwałości w moich wszystkich postanowieniach. Żeby żadna porażka nie zrażała mnie na tyle by porzucać marzenia.
Chciałabym też, żeby zaufanie wróciło do mojego prawie już trzyletniego związku. Chciałabym, żeby Luke znów patrzył na mnie tak jak na początku znajomości i widział we mnie tego kogo widział kiedyś.

Zależy mi też, żeby ten rok przyniósł mi coś nowego. Żeby coś się stało - coś dobrego. 
Przydałaby się też kondycja i zdrowie - by wszystkie bóle ostatnich tygodni okazały się jakąś błahostką. Chciałabym też nauczyć się przez wakacjami niemieckiego. I napisać maturę na tyle, by się jej nie wstydzić. 


Ale ponad wszystko chcę być szczęśliwa.
Najgorsze jest w tym wszystkich, że wśród wszystkich uścisków, słodkości i życzeń na palcach obu dłoni mogę policzyć ile spośród z nich było szczerych. Cała reszta to tylko pieprzony savoir-vivre... Co gorsza na jeden palec przypadają te życzenia, które sama sobie składam.


Od dwóch lat nie lubię dnia swoich urodzin. Kiedyś byłam gwiazdą tego dnia. Czułam się jak księżniczka od zmierzchu do świtu. Uwielbiałam czwartego kwietnia. I cały rok czekałam na niego tak jakby tego dnia miał się wydarzyć jakiś cud. W zeszłym roku miałam jakiś dziwny ukryty żal do rodziców, chyba dlatego, że w moim mniemaniu nie celebrowali wystarczającą mojego wejścia w dorosłość. A dzisiaj? Dzisiaj jest mi po prostu smutno. Jestem sama. I nawet nie chodzi o to, że w tym momencie jestem sama, ale raczej o to, że przez to, że dziś jest ten szczególny dzień czuję się bardziej samotna niż w każdy inny dzień. 
Ale może na tym polega dorosłość? Na tym, że przekracza się tą magiczną granicę i przestaje się być księżniczką nawet w dzień urodzin. Ba. Ten dzień staje się tylko kolejnym dniem w kalendarzu. A co gorsza dla solenizanta staje się nawet większym utrapieniem niż każdy inny dzień, bo wtedy uświadamia sobie jak malutki jest wśród całego tłumu innych dorosłych wokół niego. 
Luke kiedyś mówił o mnie "mały, wielki człowiek", a dziś jak nigdy mam nieodparte wrażenie, że straciłam gdzieś po drodze tą wielkość...
W 18 urodziny moja najlepsza przyjaciółka napisała do mnie : "We're adults. Where did that happen? And how do we make it stop?".
No właśnie. Ja się was pytam: JAK?