sobota, 31 marca 2012

Once again, the smart girl is really stupid.

Znacie to uczucie, kiedy bez względu na to co zrobicie teraz, błędy popełnione do tej pory odcinają wam drogę do spełnienia swojego największego marzenia?
Jeśli odpowiedź na to pytanie jest przecząca to jesteście wielkimi szczęściarzami. Jeśli zaś znacie to uczucie to cóż, witajcie w klubie. 
Największą demotywacją dla mnie od paru tygodni jest myśl, że już za późno. Że bez względu na to co zrobię nie dostanę się na medycynę, ani na stomatologię, ani na farmację, ani nawet na analitykę medyczną. Nie spełni się nawet 1% moich planów na przyszłość.
A najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że jedyną osobą, którą mogę winić za taki stan rzeczy jestem ja sama. Ja sama sobie zgotowałam taki los. Ja sobie tak pościeliłam "życie".

Ja się nie wyśpię.

Nie wiem co zrobić ze swoim życiem. Nie wiem co czeka mnie od października, bo na żaden z wymarzonych kierunków najzwyczajniej w świecie się nie dostanę. 
I tak naprawdę teraz myślę tylko o tym, żeby skończyć liceum przystąpić do matury i najzwyczajniej w świecie zacząć na nowo. Co zacząć? Naukę do przyszłorocznej matury. Co innego mi zostało? 

Przeprowadzka przeszła nad wyraz sprawnie, głównie dzięki temu, że tak naprawdę wszystko organizował i nadzorował Luke. Może on nawet nie jest tego świadomy, ale taka jest prawda. 

Cała przeprowadzka wyszła mi na plus, tak myślę. Mieszkanie jest ładne i przytulne, więc naprawdę nie mam na co narzekać i dobrze się stało jak się stało.


W tym roku opuszczam liceum. Moje życie powinno się teraz zacząć. Czemu tylko ja mam wrażenie, że ono się kończy?
Wcześniej pisałam, że dobrze się czuję nie mając żadnych ograniczeń żywieniowych. W końcu nie będąc na diecie. Ale po przytyciu ok. 10 kg od tamtej notki mam dość. Nie mogę na siebie patrzeć i jak tylko skończę maturę zjadę 15 kg. Zdrowo czy nie zdrowo muszę znów poczuć się sobą bo inaczej zwariuję.
Mam ochotę ściąć włosy na krótko. 

Muszę schudnąć.
Wypadałoby zdać maturę. 
A może po prostu powinnam wyjechać i zamieszkać z rodzicami w Kolonii?
Niech to szlag.





niedziela, 18 marca 2012

34 godziny do przeprowadzki...

Jestem w totalnej rozsypce bo przeprowadzka została przyspieszona o 4 dni! To 4 dni mniej na pakowanie, szykowanie i planowanie. 
Już nie wspominając o tym, że stare mieszkanie zdaje we wtorek, a klucze do nowego dostanę dopiero w czwartek. Z tej prostej zależności wynika, że przez dwie noce jestem bezdomna.
FABULOUS.

Mam nadzieję, że z tym nowym mieszkaniem będzie wszystko dobrze i nie będzie żadnych komplikacji. Ładnie też dziękuję za "możliwość" kolejnej przeprowadzki, ale na jakiś czas wolałabym porzucić tą niebywałą przyjemność pakowania całego swojego życia do kartonów, przewożenia w nowe miejsce i rozpakowywania wszystkiego z powrotem. Naprawdę dziękuję za takie rozrywki. Wolę już pograć w szachy. 

I jedyne co trzyma mnie w kupie to to, że za oknem WSZYSTKO budzi się do życia, więc szkoda by umierać...


Ps: Problem bezdomności został rozwiązany przez niezastąpionego Łukaszka, który przygarnie mnie i moje graty do domu swoich rodziców na dwie noce.

JAK TU GO NIE KOCHAĆ?

Ps: Kiedy w końcu zacznę pisać normalnie? Kiedy wróci do mnie to co mi ukradł czas? Tą zdolność mówienia przez klawiaturę, a nie tylko wklejania idiotycznych obrazków i dbania o to, czy aby na pewno szata graficzna jest interesująca.
Moja Droga Weno, mój zmyśle piśmienniczy - WRÓĆ DO MNIE.