czwartek, 10 listopada 2011

Hanumas. Chrismukkah. We go all out.

Gdy piszę na blogu to tak jakby przyznanie się - tak, jestem samotna. A że wstyd mi było przyznać się do tego na moim poprzednim blogu, do którego mimo usilnych starań miało adres paru moich znajomych i pseudo-przyjaciół. A nie o to chodzi. Chodzi raczej o uzewnętrznianie się nie do końca publiczne mimo, że nie używam pseudonimu, nie ukrywam imienia, ani miasta w którym mieszkam. Mieszkam w Krakowie, stolicy kulturalnej Polski. Nie do końca co prawda wykorzystuje wszystkie możliwości jakie daje mi to miasto, ale z braku czasu, cieszy mnie nawet wieczorny spacer po starówce. 


Wcześniej przeprowadzałam się wiele razy z jednego portalu na drugi. Ale zawsze każdy kolejny blog był kontynuacją poprzedniego. I w ten sposób nigdy tak naprawdę nie zaczęłam od nowa. A tego potrzebuję. Stąd ten blog, który mam nadzieję odciąży moje barki. Nie można go skatalogować, bo tak naprawdę to będę pisała o tym, co mi ślina na język przyniesie. Zresztą pierwsze notki zawsze są nieskładne, choćby dlatego, że każdy chce się kulturalnie przywitać z nieistniejącą publiką. Zatem, napijmy się za mój nowy blogowy start. 


A ten dziwny obrazek to wynik tego, że mimo dwóch niemalże miesięcy oddzielających nas od świąt, ja już martwię się o swoje finanse. Moja rodzina jest tak mała, że nie martwię się o ilość, tylko raczej o jakość. Przyzwyczaiłam moich domowników i dziadków do tego, że prezenty ode mnie najjaśniej błyszczą, są największym zaskoczeniem, a pod choinką wyglądają najokazalej. A tu w tym roku, po wielkim krachu finansowym doszłam do wniosku, że po prostu muszę pomyśleć o prezentach znacznie wcześniej, nim jeszcze sprzedawcy zorientują się, że ludzie szaleją przed świątecznie i z okazji tego, każdy będzie chciał zarobić jeszcze więcej. Zresztą ja uważam, że listopad to najlepszy okres na kupowanie prezentów. Mało kto jest na tyle przezorny, że już zaopatruje swoje domowe schowki w upominki dla bliskich, a dzięki temu nie ma kolejek, niektóre przedmioty można dostać w atrakcyjnych cenach, no i co może najważniejsze - nie wszystkie mają akcent zimowy. Zresztą w listopadzie jeszcze poświęcam trochę czasu na baraszkowanie w internecie w poszukiwaniu okazji, które mogłyby być niespodzianką dla moich bliskich. W ten sposób zresztą upolowałam prezent dla mojego Łukasza. Ale o nim kiedy indziej.


Jestem swego rodzaju takim duchem bożonarodzeniowym. To ja ustanowiłam pewne tradycje w moim domu i dbam o ich podtrzymanie. To ja jestem odpowiedzialna za pakowanie wszystkich prezentów, za wyjątkiem tych, które są dla mnie. No i przede wszystkim, jestem chyba najbardziej szczęśliwą osobą w wigilię i krótko po niej. Cały okres świąteczny począwszy od pierwszego dnia wolnego, tradycyjnie przeznaczonego na sprzątania, jestem tak radosna i przepełniona miłością, że niemal unoszę się parę centymetrów nad ziemią. Zapach pieczonego piernika, smak korzennych ciastek, świeża choinka, błyszczące ozdoby i mrugające światełka. Chyba właśnie z powodu tego świątecznego haju, już teraz nie mogę się doczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz