czwartek, 10 listopada 2011

Wonderwall.

Potrafię pisać tylko o sobie. Dlatego propozycja pisania felietonów dla strony internetowej całkowicie mi nie pasowała, bo musiałabym pisać też o innych rzeczach i osobach, nie tylko o sobie. A ja jestem takim egocentrykiem blogowym. Zresztą nie ma się co dziwić. Prowadzę bloga od ponad sześciu lat i fakt, zaczynałam od pisania jakiś śmiesznych opowiadań, ale przez cały ten okres miałam swój pamiętnik w sieci. I takie zboczenie "zawodowe" chyba zostanie mi już do końca mojej blogowej przygody.

Moje dawne podejście do miłości i życia można w skrócie nazwać - modern. Wszystko minimalistyczne, bez zbędnych formalności. Dawna Maja na ślub mówiła - "Zwariowałeś? Nigdy w życiu! Po co komplikować sobie życie niepotrzebną robotą papierkową i formalnościami? Jeśli ludzie mają być razem to będą ze sobą bez względu na to czy będą mieli obrączki czy nie." Obecna Maja szanuje ślub. Może nie jako sakrament, bo do kościoła mam nadal indywidualne podejście, ale szanuje małżeństwo jako przysięgę. Dawna Maja nie chciała dzieci. Obecnie nadal nad tym myślę. Jestem niepoczytalna. Zakręcona i wiecznie rozkojarzona. Wydarzenia z przeszłości, o których pisać nigdy nie będę tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie powinnam mieć dzieci, nawet jeśli ich chce. Kiedyś marzyłam o wielkim, nowoczesnym mieszkaniu, a teraz jedyne o czym myślę to kawałek podwórka dla siebie. Dlaczego to piszę? Bo nie zmieniłam się tak po prostu. Nie obudziłam się z dnia na dzień i nie pomyślałam - o , jednak powinnam wyjść za mąż pewnego dnia. Ten cały proces trwał miesiącami. Nawet tak naprawdę nie wiem kiedy to nastąpiło. Zresztą te przytoczone przykłady to tylko kropla w morzu wszystkich zmian, które we mnie zaszły od kiedy jestem z Łukaszem.


Do czego zmierzam? Miłość nas zmienia. Wiem, zabrzmiało to zdecydowanie bardziej patetycznie niż miałam w zamiarze. Związki nas zmieniają. Boje się, że pewnego dnia obudzę się i spojrzę w lustro i nie zobaczę w nim siebie, tylko kogoś kogo nie znam. Już momentami tak się czuję. Otwieram usta podczas dyskusji i mam wrażenie, że to nie ja mówię. Słowa same płyną potokiem z ust, a ja nie potrafię tego zatrzymać. Tak samo jest z planami i marzeniami. Już nie wiem czyje są plany do których realizacji dążę. Moja? Nasze? A może po prostu jego?

Mój związek jest generalnie udany. Jestem szczęśliwa przez większą część czasu. Po prostu ostatnio mamy kryzys. Znacznie dłuższy niż wcześniej mieliśmy "przyjemność" miewać. Mam też wrażenie, że jesteśmy w tym punkcie, gdzie należy podjąć parę decyzji, przeprowadzić parę rozmów i wypadkową tych zdarzeń będą dwa wyjścia - albo się ze sobą zestarzejemy, albo lada moment rozstaniemy. Bo póki co stoimy w miejscu. A ja strasznie nie lubię stać w miejscu.
Moja przyjaciółka mawia, że w związkach są takie etapy, które po kolei trzeba pokonywać, żeby trwać ze sobą w związku. W skrócie, bez zbędnych filozofii życiowych tejże przyjaciółki, chodzi o to, że po pewnym czasie pary przechodzą kryzys. Pierwszy po 2 miesiącach, drugi po 6, kolejny po 1,5 roku, następny po 3 latach. I jeśli przebrną przez ten ostatni to duże prawdopodobieństwo, że są swoimi bratnimi duszami i to oni będą tymi, którym uda się dobiec do mety razem.
Więc jak będzie? Biegniemy, czy zawracamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz